czwartek, 27 września 2012

CE-II w Piastowie i Sztumie

W świetle dotychczas zebranych informacji na temat przebiegu poszczególnych „doświadczeń z NOLami” zdaje się nie ulegać wątpliwości, że większość manifestacji tych obiektów wiąże się z jakimś z góry określonym celem, czyli uzyskaniem konkretnych danych o zjawiskach zachodzących na Ziemi. Niewykluczone że warunek ten spełniają bez wyjątku wszystkie tego typu zdarzenia, lecz z różnych powodów taka ich ocena nie zawsze jest możliwa. Dotyczy to w szczególności Dalekich Spotkań, czyli obserwacji dokonanych z dużych odległości, gdzie niezwykle trudno jest wychwycić wszystkie okoliczności związane z takim a nie innym zachowaniem się obiektu oraz właściwie ocenić zjawiska świetlne, które im towarzyszą, mogące mieć istotne znaczenie dla przebiegu całego zdarzenia. Jedynie w wypadku bliskich spotkań III stopnia, kiedy to pojawiają się nieznane istoty, ich intencje oraz sposób postępowania w danych okolicznościach z reguły nie pozostawiają większych wątpliwości co do charakteru samego zdarzenia. Mogliśmy się o tym przekonać, zapoznajac się z przebiegiem większości przedstawionych w magazynie UFO bliskich spotkań nie tylko z terenu Polski, chociaż te ostatnie ze zrozumiałych względów, interesują nas najbardziej. Na podobnie jednoznaczny charakter „doświadczeń z NOLami” wskazują zdarzenia zaliczane do grupy bliskich spotkań II stopnia, gdzie oddziaływanie na otoczenie przejawia się w sposób wysoce zróżnicowany (oddziaływania te wyszczególniłem w drugim odcinku cyklu „Przyczynki, komentarze, hipotezy...”, UFO, nr 8, 1991), a pozostawione ślady większość badaczy – według mnie zbyt pochopnie – interpretuje jako wynik nieuniknionego i z samej zasady przypadkowego wpływu na otoczenie źródła napędu tych obiektów. Być może w sporadycznych przypadkach rzeczywiście tak jest, chociaż wobec nieznajomości tego źródła, takie opinie wydają się być przedwczesne. Jeżeli takie przypadki przeanalizuje się bardzo dokładnie, można dojść do zupełnie odmiennych wniosków. Ale o tym będzie mowa szerzej przy innej okazji. Tymczasem poprzestanę na przedstawieniu dwóch tego rodzaju zdarzeń z 1979 roku, w którym miało miejsce największe nasilenie manifestacji omawianego zjawiska na terenie Polski w okresie „współczesnej ery NOLi”. Pierwsze z nich miało miejsce 22 maja 1979 roku w miejscowości Piastów pod Warszawą. Tego dnia Waldemar R. wyszedł z domu późnym wieczorem idąc do kawiarni położonej w miejskim parku. Decyzję o udaniu się tam podjął w ciągu kilku minut, co w tym wypadku jest bardzo istotne. Był dość chłodny wieczór, szedł więc szybkim krokiem i odległość wynoszącą blisko 1 500 metrów przebył w około 15 minut. W parku znalazł się, gdy na dworcowym zegarze mijała godzina 22.00, a od kawiarni dzieliło go niespełna 300 metrów. W ciemnościach nie spodziewał się o tej porze spotkać nikogo. Panował chłód i zupełna cisza, gdy nagle w odległości 5 metrów przed nim zabłysło jaskrawe światło. Odruchowo zasłonił ręką oczy i zatrzymał się w miejscu. Zdziwiony spojrzał uważnie przed siebie, spodziewając się ujrzeć kogoś, kto idąc przez ciemny park i słysząc jego kroki, zapalił latarkę. Tymczasem ze zdumieniem spostrzegł, że nie opodal niego, na betonowej ścieżce, świecą się dwa jaskrawożółte strumienie światła. Po chwili dostrzegł, że wychodzą one od spodu ciemnego obiektu unoszącego się na wysokości kilkudziesięciu centymetrów nad ziemią. Po chwili zorientował się, że pod ciemnym zarysem obiektu, nieco w tyle, świeci trzeci strumień światła długości około 15 centymetrów. Oniemiały zdał sobie sprawę, nie będąc o tym jednak do końca przekonany, że ma chyba do czynienia z UFO, o których trochę czytał, mimo iż lektura publikacji na ten temat nie budziła w nim większego zainteresowania. W blasku żółtego światła obiekt przypominał z wyglądu „hokejowy krążek”. Zajmował całą szerokość ścieżki. Waldemar R., sam nie wiedząc dlaczego, zaczął iść powoli krok po kroku w kierunku tajemniczego obiektu. Gdy był w odległości około 3 metrów od niego, na jego obwodzie niespodziewanie zaczęły zapalać się geometryczne figury zielonego koloru trójkąty, kwadraty, trapezy, koła i półkola, które ukazywały się kolejno i gasły. „Wyglądało to tak” – relacjonował świadek – „jakby ktoś naciskał przyciski i figury płynnie zapalały się i gasły. Tak jak w zegarku elektronicznym na tarczy nie ma widocznych cyfr, tak na tym obiekcie, gdy znikały figury, w ich miejscu nie było żadnych szczegółów. Światła zapalały się za każdym razem gdzie indziej, na całej płaszczyźnie bocznej. Nie pamiętam, czy figura danego kształtu ukazywała się zawsze w tym samym miejscu”. Światło trzech strumieni o wyraźnych, ostrych brzegach było przezroczyste, gdyż widać było przez nie zarysy płyt chodnikowych i rosnącą między nimi trawę. Źródła tych świateł musiały być okrągłe, gdyż taki kształt widać było na chodniku. Tuż obok nich panowała całkowita ciemność. Z odległości trzech metrów widać było, że obiekt, a wraz z nim strumienie światła, bardzo minimalnie przesuwają się na boki. Były to ledwie zauważalne kilkucentymetrowe ruchy w lewo i w prawo, przy czym słychać było delikatny dźwięk jak gdyby falującej blachy. Waldemar R. stał bez ruchu wpatrzony w zapalające się na zmianę figury geometryczne. W pewnej chwili na górnej płaszczyźnie obiektu pojawiło się czerwone światło podświetlające wykrój znaku przypominającego literę „H”, który zajmował niemal całą jej powierzchnię. W jednym końcu znaku znajdowało się czerwone światełko, które migało z częstotliwością około 1 Hz. Wraz z nim zapalały się i gasły figury geometryczne na obwodzie „krążka”. „Przez cały czas stałem w odległości trzech metrów od obiektu” – relacjonował Waldemar R. – „gdy nagle cały zaświecił się białoniebieskim światłem, a na obrzeżach pojawiła się nikła poświata. Obiekt wyglądał, jakby był fosforyzowany. Niemal zaraz po zapaleniu się obiektu, białoniebieskie światło sięgnęło samej ziemi i kilkanaście centymetrów wokół obiektu. Dalej wokoło było zupełnie ciemno, choć światło to było tak silne, że zobaczyłem wszystkie szczegóły na ziemi... Zrobiło mi się nagle gorąco. Poczułem pieczenie na twarzy. Jak dotychczas nic nie odczuwałem, teraz ciepło było takie, że odruchowo cofnąłem się i uciekłem. Nie oglądałem się”. Waldemar R. wrócił do domu najszybciej, jak mógł, zapominając, w jakim celu z niego wyszedł. „Rano miałem takie uczucie, jakby głowę uciskał ciężki przedmiot. Ucisk potęgował się, gdy próbowałem się schylać. Głowa była jak z ołowiu. Po około dwóch tygodniach na twarzy wystąpiły oparzenia. Jeszcze mam ślady, takie blizny czerwone na brodzie, skroniach, czole, mimo że od tamtej pory właśnie upłynęły trzy lata. Rodzice mówili, że to czyraki, a miałem ich osiem czy dziewięć. Od razu ukazały się wszystkie, nagle. Kiedy je się uciskało, miałem wrażenie, że to bańki. Małe banieczki, które pod dotykiem mnie bolały. Kiedy je zrywałem, krew nie była normalna ale taka galaretowata, jakby skrzepnięta. Nie miałem żadnych innych śladów na ciele”. Czy owo zdarzenie, jak wiele innych podobnych, z uwagi na to, że opowiada je jedna osoba i że jej wrażeń nie można skonfrontować z relacjami innych osób, można uznać za wiarygodne? Wiele elementów składających się na jego przebieg, a także relacjonowane szczegóły, których Waldemar R. nie mógł znać z notatek prasowych, zdają się potwierdzać, że istotnie mogło ono mieć miejsce. Ponadto kilkakrotnie powtarzana relacja – co wymaga podkreślenia – jest logiczna i niesprzeczna, mimo iż wiele innych rzeczy jest w tym zdarzeniu zastanawiających. Na przykład, dlaczego Waldemar R. wskazuje takie a nie inne miejsce, skoro całe miasto jest jednym wielkim parkiem i wiele „lepszych” miejsc znajduje się w pobliżu jego domu? Z drugiej strony, w tym właśnie dniu udał się do kawiarni nie dla przyjemności, ale w bardzo konkretnym celu, co potwierdzają rodzice, którzy doskonale pamiętają całą tę historię, mimo iż minęły już trzy lata. Co mogły oznaczać zapalające się na przemian figury geometryczne? Czyżby chodziło o rodzaj swoistego „testu”, co z kolei oznaczałoby, że nie był to zwykły zbieg okoliczności, ale wręcz... konieczność spotkania z człowiekiem pokroju Waldemara R., który urodził się w grudniu 1963 roku, a w maju 1979 roku liczył niespełna 16 lat? Przy czym – jak powiedział – z powodu tragicznej śmierci starszego brata i chwilowych trudności w nauce, nie ukończył szkoły podstawowej, niemniej zamierzał kontynuować naukę w szkole zawodowej. Być może właśnie te okoliczności wskazują, dlaczego Ktoś wykazał zainteresowanie jego osobą? Waldemar R. jest osobą inteligentną, nie mógł więc „zapomnieć” o jednym znaczącym szczególe. Otóż, umieścił zdarzenie w miejscu dość osobliwym, w którym obiekt o średnicy 2,5 metra i wysokości około 50 centymetrów nie mógł się pojawić ot tak sobie, nie uszkadzając przy tym gałęzi drzew lub krzewów. Uniknąć tego mógłby tylko w przypadku, gdyby przemieszczał się wzdłuż ścieżki i to nie wyżej niż 10-20 centymetrów nad ziemią. Innego sposobu dotarcia do tego miejsca po prostu nie ma. Ponadto Waldemar R. miał do wyboru kilka dróg, a tę, którą ostatecznie poszedł, wybrał kilka minut wcześniej, tuż po wyjściu z domu. Skąd zatem ów Ktoś wiedział, że będzie on przechodził w tym właśnie miejscu? Odpowiedzi na te i inne nasuwające się wątpliwości mogą nam wskazać inne niezwykłe cechy Nieznanych Obiektów Latających oraz obcych istot o „nieswoistej percepcji”, których obecność wpływa na stan świadomości ludzi, stwarzając sytuację sugestywną, z której istnienia człowiek nie zawsze zdaje sobie sprawę. Tak więc Waldemar R. mógł otrzymać, zupełnie nieświadom tego, przekazany telepatyczne nakaz sugestywny. Natomiast zjawisko „przemiany”, o którym pisałem we wspomnianym cyklu, umożliwiało bezkolizyjne i nagłe pojawienie się NOLa w dowolnym miejscu parku. Nie minęły jeszcze cztery miesiące od chwili, kiedy 22 maja Waldemar R. z Piastowa śledził ukazujące się na przemian figury geometryczne na obwodzie „krążka”, gdy oto 20 września dwaj mieszkańcy Sztumu poddani zostali podobnemu choć nieco bardziej wymyślnemu „testowi” na inteligencję. Tak przynajmniej wynika z relacji dwóch młodych mężczyzn, którzy doświadczyli tego niezwykłego przeżycia – elektronika Mirosława G. oraz instruktora teatralnego Krzysztofa K. Zdumiewające przy tym jest, że zdarzenie to miało miejsce w podobnych okolicznościach i warunkach, niemalże w centrum miasta na terenie ogródków działkowych położonych między ulicą Sienkiewicza, a dworcem kolejowym w Sztumie. Była godzina około 21.00 wieczorem, gdy po skończonej pracy na działce Mirosław G. mył w ogrodzie łopatę, a jego kolega siedział w altanie paląc papierosa. „Pochyliłem się właśnie nad kranem, aby napić się wody” – powiedział Mirosław G. – „Wypiłem jeden łyk wody, lecz drugiego już nie mogłem przełknąć, gdyż nagle poczułem ucisk spowodowany jakimś niesamowitym dźwiękiem i dławienie w krtani. Kątem oka dostrzegłem coś metalicznego i pomyślałem, że to samolot opada. Nie namyślając się, rzuciłem się na ziemię, chroniąc głowę łopatą, i padając, krzyknąłem: <Krzychu, uważaj!>” Spodziewana katastrofa i związany z nią łoskot spadającego samolotu nie nastąpiły. Dookoła panowała wyjątkowa cisza, tak niezwykła, że nie było słychać najmniejszego szmeru. Mirosław G. powoli uniósł głowę i na wysokości około 6 metrów nad ziemią ujrzał wolno opadający dziwny obiekt – zwrócone do siebie podstawami dwa trójkąty z „łącznikiem” w kształcie krzyża. Całość tworzyła przestrzenną bryłę o obłych kształtach długości około 20 metrów, która zasłoniła sobą niemal całą powierzchnię działki. Srebrzystoszare metaliczne monstrum zawirowało wokół własnej osi i przybrało kształt nieco spłaszczonej „sfery” przypominającej „spodek”. W tym czasie Krzysztof K. zaalarmowany krzykiem kolegi wstał i podszedł do drzwi altanki: „Usłyszałem brzmiący ostrzegawczo krzyk kolegi i pomyślałem: <Co tu na działkach może się wydarzyć?> Podchodząc do otwartych drzwi natychmiast ujrzałem coś na kształt mocno świecącego okręgu. Obniżał się on nie zmieniając kształtu, a powinien przybrać formę elipsy. Byłem zaskoczony tym widokiem, ale nie bałem się. Widząc unoszącego się powoli Mirka, przestąpiłem próg altanki i szedłem w jego kierunku. Podszedłem może dwa kroki i idąc za Mirkiem wszedłem w coś mlecznoróżowawego, jakby «mgłę». Zrobiło się bardzo jasno, otaczały nas jakby ściany z mlecznego, metalowego szkła, ale bez załamań. Pod stopami nie było nic widać, ziemia i wszystko dookoła nagle znikło. «Mgła» była gęsta, ale przejrzysta, widziałem wyraźnie Mirka, który podobnie jak ja rozglądał się ze zdziwieniem i jakby z obawą, ale nie odzywał się. Ja też milczałem, jakbym nie odczuwał potrzeby dzielenia się z nikim swoimi wrażeniami. Z drugiej jednak strony bałem się, czułem w sobie jakiś wewnętrzny irracjonalny opór wywołany chyba obawą przed czymś nieznanym. Drżały mi nogi, a w głowie czułem jakiś obezwładniający przeraźliwy dźwięk, coś w rodzaju pisku, który po chwili nieco zelżał, przestał być natarczywy. Czułem, że ktoś wywiera na mnie presję, coś w rodzaju psychicznego nacisku. Podejrzewam, że w jakiś dziwny sposób zostałem zmuszony do wejścia w tę <mgłę>, w coś w rodzaju «waty», która wprawdzie nie krępowała ruchów ciała, ale jednak oddziaływała obezwładniająco. Nie chcąc tego, byłem zmuszony poddać się temu dziwnemu <naciskowi>”. Mirosław G. odniósł podobne wrażenie, jego głowę również wypełniał dźwięk o wysokiej częstotliwości przypominający – jak to określił – zgrzyt styropianu po szkle bądź pisk hamulców. „Poczułem nagle, że działa na mnie jakaś potężna siła, której nie mogłem się przeciwstawić. Nogi ugięły się pode mną w kolanach, a głowa bezsilnie opadła w dół. Głowę miałem wciśniętą w ramiona, a szczęka została mocno przyciśnięta do piersi. Trwało to jednak krótką chwilę i równie nagle minęło”. Krzysztof K. nie odczuł aż tak przemożnego wpływu tajemniczej mocy i był zaskoczony reakcją swojego kolegi. Jego zachowanie się i dziwnie zmienione, jakby poddane wielkiemu napięciu rysy twarzy sprawiały wrażenie, że został poddany silnemu ciążeniu. Jego ciało znajdowało się w takiej pozycji, że powinien stracić równowagę. Trwało to jednak bardzo krótko. Niewykluczone że nieco inne reakcje i zachowanie się obu mężczyzn wywołane wpływem nieznanej siły były odbiciem różnicy ich cech psychofizycznych bądź też wynikały z potrzeby poddania ich różnym „testom”. Świadczy o tym dalszy przebieg zdarzenia, z którego wynika, że ich myśli były zupełnie odmienne. „Pisk jakby zelżał” – opowiadał Krzysztof K. – „Wciąż chwiałem się na nogach i wtedy dostrzegłem obok siebie kilka prostopadłościanów-sześcianów – nie odcinających się od <mgły> przedmiotów, ale jakby miejscowych jej <zagęstnień>, jakby tylko uformowanych z niej kształtów. Spróbowałem się o nie oprzeć, były twarde, więc odchyliłem się do tyłu i usiadłem. Czułem się, jakbym siedział w najwygodniejszym fotelu. Strach minął i ogarnęło mnie dziwne uczucie, coś w rodzaju ekscytacji. Jednocześnie mój mózg zaczęły atakować różne pojęcia, z którymi na ogół nie spotykałem się w codziennym życiu. Powstawały wewnątrz mnie, ale nie były przeze mnie tworzone. Te myślowe odpowiedniki nazw pochodziły głównie z dziedziny nauk ścisłych, nie potrafię nawet ich sobie przypomnieć. Napływały błyskawicznie, a jednocześnie coś zmuszało mnie do zdwojonego wysiłku, bym szybko, bez namysłu nazywał je słowami. Pojęcia te zewsząd napierały na mój mózg, bez chwili wytchnienia. Tak, jakby nagle otworzył się worek pełen najróżniejszych pojęć, które bez ładu i składu wciskały się do mojego mózgu jak przez jakąś przepustnicę, a ja próbowałem je określić, nazwać. W końcu poczułem, że wszystko traci ostrość, zlewa się, zamazuje. Doznałem wrażenia, jakbym widział przelewające się niezwykłe kolory, ale nie oglądałem ich oczami, tylko jakby wewnątrz mnie «wyświetlano» obrazy i wreszcie otoczyła mnie szarość. Zacząłem zdawać sobie sprawę, że mam wreszcie odblokowaną świadomość, mogę myśleć sam, po swojemu”. W przeciwieństwie do biernej postawy, jaka cechowała Krzysztofa K., Mirosław G. od początku był wyjątkowo aktywny. „Poczułem się nagle lepiej. Działanie nieznośnej siły ustało. Uświadomiłem sobie, że wokoło jest cisza i poczułem ulgę. Nareszcie stałem o własnych siłach, wyprostowany i odprężony, w dobrym nastroju. Pomyślałem: <To na pewno UFO! Skoro tu jestem, to cześć! Witajcie!> Nagle zdałem sobie sprawę, że przecież nikogo nie widzę i zapewne nie usłyszę też odpowiedzi. Mimo to, wciąż w myślach, zadałem pytanie: <Kim wy jesteście? Co wy sobą przedstawiacie?> Wciąż była cisza, nie otrzymywałem żadnej odpowiedzi. Zadałem następne pytanie, jakie przyszło mi do głowy: <Co wy wiecie o półprzewodnikach? o układach scalonych?> Tym razem usłyszałem wyraźną odpowiedź: <Nic>. To na pewno nie były moje myśli, to nie ja odpowiadałem sobie. Jestem elektronikiem i znam te sprawy. To nie ja udzielałem odpowiedzi, ale ktoś... Nie wiem, kto. Z kolei pytałem: <Co wy możecie powiedzieć o materii?> <Jest przenikliwa> – usłyszałem. To <coś>, z czym <rozmawiałem>, zmusiło mnie do odwrócenia się. Musiałem się pochylić i oparłem o <coś> ręce. Usłyszałem pytanie: <Co to jest?> W dole, we mgle ujrzałem coś w rodzaju ekranu, który nie wiadomo, skąd się wziął. Widziałem charakterystyczny układ jezior, poznałem Sztum z pewnej, niezbyt dużej wysokości. Odpowiedziałem: <To jest miasto – osiedle>. Nie wiem, dlaczego nie powiedziałem, że widzę Sztum? Sam się nad tym zastanawiałem i nie potrafię tego sensownie uzasadnić. Następnie odwróciłem się w stronę Krzysztofa i zobaczyłem, jak spada on z czegoś, na czym najwyraźniej siedział. Upadł tak, jakby wyrwano spod niego stołek. Ja również poczułem wstrząs, jakbym z niewielkiego stopnia zeskoczył na ziemię”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz